A świstak siedzi... (185)
...bo wrąbał całą czekoladę... A potem się dziwi, że mimo, że nie jest już nastolatką, to nadal ma pryszcze. A do tego zaraz radość, że jednak mieszczę się w sukienkę ze studniówki, może się skończyć i problem w co ja sie ubiorę wróci. Do tego pojawi się nowy. Okazało się, że rozmowa z moją potencjalną osobą towarzyszącą nie jest wiążąca, gdyż odbyła się w stanie wsakzującym i zainteresowany niewiele pamięta. A ja dwie pieczenie na jednym ogniu chciałam... Eh jutro się okaże...
Pobyt w domu rozleniwia. Czas przelatuje mi przez palce, ale chyba potrzebna mi była taka chwila oddechu. Warszawa nie taka zła. Uczę się żyć z jej minusami. Poranne korki wykorzystuję jako czas na śniadanie. Muszę się jeszcze nauczyć spać w drodze powrotnej, żeby mieć wieczorem drugą górkę energetyczną i na przykład wreszcie pójść na spacer. A mam tak blisko nad Wisłę...
Jutro dzień świra, ale perspektywa weekendu w górach nakręca. Miała być kupa ludzi, będziemy tylko we dwoje. Dziwna sytuacja, ale udaję, że to jego problem. Chciałoby sie powiedzieć, że pakuje sie z jednego syfu w drugi i że to absolutnie do niczego nie prowadzi, ale moje zycie do normy tak z dnia na dzien wrócic nie może. Bo to by nie było moje życie.
Dodaj komentarz