summer in da city, czyli... (221)
... wykąpałam się w fontannie na pasażu. To chyba mówi wszystko o wczorajszej imprezie. Stawy skokowe mi dokuczają. I kac o zgrozo (to na pewno przez Chińczyka w drodze powrotnej). Zmiany klimatu zdecydownie nie sprzyjają piciu. Kolejny raz NIE przespałam się z MK i chyba tak już zostanie. Doroślejemy? Wczoraj to on był ten rozsądniejszy, bo ja miałam wybitnie jak na mnie małpi rozum. Troche nam pomógł fakt, że mam taki bałagan, że zwyczajnie nie pozwoliłam mu wejść na górę. Dobra, koniec tej kompromitującej notki. Choć wcale nie jest mi wstyd. Mam swiadomość, że to ostatnie takie podrygi z (udanym) namawianiem do śpiewu całego autobusu N4. A najlepsze jest to, że cały czas nam powtarzali: nie bakajcie dziś już więcej. A my ani grama. Dobra zabawa zależy od składu a ten mamy wyjątkowo udany. A weekend się dopiero zaczyna!
Dodaj komentarz