stało się... (194)
Mam pracę. Od września. W Warszawie. W Firmie. Wyjadę. Pomijając tych, którzy wyjechali tuz po liceum, ja będę ta pierwsza. Oni będą tu, wszyscy razem, będą się bawić, będą nie wstawać nawet jak będzie trzeba wstać, wyjeżdżać nawet jak nie będzie można, będą sie spóźniać, będą nie robić tego co do nich należy.
I tak kiedyś byśmy zaczęli pracować i nasze drogi by sie rozeszły, ale dlaczego ja mam byc tą pierwszą, która się wykrusza. Może część dojedzie do mnie, a może wszyscy zostaną i założą tą naszą wymarzoną wspólną knajpę. A teraz już ICH knajpę.
Robię to, bo chcę? Bo to szansa? Bo ludzie szukają pracy i nie znajdują a ja już po prostu mam i nie warto rezygnować. Ale z drugiej strony, skoro juz teraz mam wątpliwości to może nie warto?
Ehhh, wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Ale do września jeszcze daleko, a sezon ogródkowy tuż tuż. Skąd to wiem? Bo była juz pierwsza wiosenna ulewa, bo wyszłam z pubu pogadac przez telefon w koszulce i nie było mi zimno, bo... bo jak sie mieszka w tym mieście od urodzenia, w samym centrum wszechświata, to się to po prostu wie...
Tak było w piątek. Dziwnym trafem nie opublikowałam tej notki. Teraz jest sobota i wieczór sie rozkręca. Wieczór przesilenia wiosennego. Nagromadzonych negatywnych emocji, spraw które wyszły na jaw właśnie dziś i dobrze, że wyszły. Wieczór, który byc może sie okaże bardziej szalony niż ustawa przewiduje... To się jeszcze okaże...
O ludzie... Pisze bez sensu. Miotam się. A powód jest jeden... Niech ta wiosna nastanie i niech już sie wszystko rozkręci.