• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

Random

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
31 01 02 03 04 05 06
07 08 09 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 29 30 31 01 02 03

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Lipiec 2011
  • Czerwiec 2011
  • Kwiecień 2010
  • Lipiec 2009
  • Czerwiec 2009
  • Maj 2009
  • Marzec 2009
  • Listopad 2008
  • Październik 2008
  • Sierpień 2008
  • Czerwiec 2008
  • Maj 2008
  • Marzec 2008
  • Listopad 2007
  • Październik 2007
  • Wrzesień 2007
  • Sierpień 2007
  • Maj 2007
  • Marzec 2007
  • Styczeń 2007
  • Grudzień 2006
  • Listopad 2006
  • Październik 2006
  • Wrzesień 2006
  • Sierpień 2006
  • Lipiec 2006
  • Czerwiec 2006
  • Maj 2006
  • Kwiecień 2006
  • Marzec 2006
  • Luty 2006
  • Styczeń 2006
  • Czerwiec 2004

Archiwum sierpień 2006

godzina "W" (223)

No może nie godzina, ale dzień "W" zbliża się wielkimi krokami (nawet już miałam jeden koszmar na ten temat), więc w mojej głowie zrodził się plan. Pora wziąć się w garść. Najpierw coś dla ciała. Muszę pobiegać, popływać, porzucać, popodnosić, poganiać za jakąś piłką, bo moje ciało aż się domaga ruchu i fizycznego zmęczenia. I sauna. Jak ja dawno nie byłam w saunie! Niech tylko okres minie... Warto by jednak też pozgłębiać tajniki mojego zawodu, bo nie po to tyle drzew zgineło, żeby moja księga mądrości pozostała nieskalana. Na razie ją ze sobą wszedzie wożę. Zatem tak jak cała Polska, Ania zaczyna czytać 20 minut dziennie. Codziennie. (ale dopiero od jutra) Uczelnia. Dam radę coś jeszcze wyklarować przed wyjazdem? Ano możnaby spróbować.

No i znajomym zamierzam ponaprzykrzać się na tyle pozytywnie, żeby nie dali mi zdążyć za nimi zatęsknić i tłumnie mnie odwiedzali, albo chociaż zatruwali zycie esemesami z nagabywaniem do weekendwoych powrotów.

Zatem mam plan. Nudny i na pierwszy rzut oka mało wykonalny (może z wyjatkiem części dla znajomych) ale to zawsze jakiś plan.

Keep your fingers crossed i do boju!

20 sierpnia 2006   Komentarze (1)

notka numer dwieście dwadzieścia dwa (222)...

Zaczęło się od czwartkowego szaleństwa, więc w piątek musiałam zgrabnie przed TK maskować kaca, co chyba się udało. Spotkanie i tak krótkie odbieram jako komplement w moja stronę, szczególnie, że był to komplement dany bez użycia ani jednego słowa. Po południu udałam się zgodnie z planem do Poznania. Osobowym! Mogłam wybrać pociąg o godzinę później a i tak bym dotarła na miejsce wcześniej niż tym muzeum na kółkach, ale nie spotkałabym dwóch Brytyjczyków przebranych za Batman i Robin. To mogło oznaczac tylko jedno: stag-party, a raczej stag-weekend. Reszta kilkunasto-osobowej ekipy czekała na nich w Poznaniu, a oni mieli po drodze do zaliczenia cos na zasadzie gry terenowej z kopertami z poleceniami i wskazówkami, zagadkami i jedynie 10 euro i telefonami komórkowymi w kieszeni. Fun niezły, szczególnie że reszta co chwilę przesyłała do nas fotki, np jak przebrani za Świętych Mikołajów szaleja po rynku. Albo dzwonili i spierwli nam koledy po anglielsku. W końcu mamy środek sierpnia, nie?

Gośka była PRAWIE przygotowana logistycznie na mój przyjazd, a powszechnie wiadomo, że prawie robi różnicę do tego stopnia, że udało nam sie od razu zwiedzić Poznań nocą. Dobrze, że oni tez mają coś na zasadzie zbiórki nocnych. Potem już był tylko hedonizm w najczystszym wydaniu (co wyraźnie odczułam patrząc na stan konta po powrocie). Wyciagnełyśmy jeden zasadniczy wniosek: na pizzę tylko do Łodzi, na czekoladę pitną tylko do Poznania. Za darmo piw KP nie piłam, bo nie przewidziałysmy, że są puby, które na weekendy zamykają.

Poniedziałek wyjazd nad Zalew Sulejowski, który z braku sprzyjających warunków pogodowych spędziliśmy u kumpla na działce w Grotnikach. Piwko sie lało jedynie w ilościach gaszących pragnienie, więc nawet mielismy nie tylko fantazję, ale i siły, żeby się ponawydurniać nieco. Z braku porozumienia czy grill czy ognisko zrobiliśmy obie rzeczy na raz. W trambambulę też graliśmy w 8 osób na raz. Okazało sie, że skok przez płot jest łatwy tylko w jedną stronę i że Jackass, FearFactor i "I bet you will" na żywo jest najlepsze.

A żeby pokonani mieli szansę rewanżu, zakłady trwały dalej na imprezie u MK, dzieki czemu pozbyliśmy się kilku rzeczy które owszem są jadalne, ale w odpowienich ilościach i niekoniecznie na czas. Piłam drinka doskonałego i jadłam jajecznicę doskonałą.

Poranek o dziwo bez kaca, jedynie z niegroźnym "niepokojem w żołądku". Po południu, mimo że zamówiłysmy wracając z zakupów pizzę, chłopaki zrobili ryż z kurczakiem (równie doskonały jak jajecznica), a najlepsze było to, że my nie musiałysmy nawet kiwnąć palcem. Nawet po sobie sami posprzątali (z umyciem kuchenki włącznie! nie znam faceta który sam dostrzegał by taka potrzebę, szczególnie że rodzice mieli wrócić dopiero na 2 dni, a tu proszę). Jeśli jeszcze opuszczają po sobie deski to może się okazać, że mamy w zasięgu ręki dwóch facetów z jakiegoś wymierającego nadgatunku.

Wieczorem już tylko chill-out na kulkach. Zrobiliśmy turniej na 2 stoły i nawet wyszłam całkiem obronną ręką z bilansem 2 zwycięstwa i jedna porażka. Środa leniwa. Największym wysiłkiem, jakiego się podjęłam było odebranie poczty od listonosza, jak zwykle w piżamie. Wieczorem meczyk, ale nuda wieje i 2:0 po 73 minutach gry nie zwiastuje niczego dobrego. Już widzę te nagłówki gazet, że "kadra Leo zawiodła", albo że "selekcjoner postawił nie na tych kogo trzebabyło", że "24 godziny rozmów nie wystarczy" bla bla bla.

16 sierpnia 2006   Komentarze (1)

summer in da city, czyli... (221)

... wykąpałam się w fontannie na pasażu. To chyba mówi wszystko o wczorajszej imprezie. Stawy skokowe mi dokuczają. I kac o zgrozo (to na pewno przez Chińczyka w drodze powrotnej). Zmiany klimatu zdecydownie nie sprzyjają piciu. Kolejny raz NIE przespałam się z MK i chyba tak już zostanie. Doroślejemy? Wczoraj to on był ten rozsądniejszy, bo ja miałam wybitnie jak na mnie małpi rozum. Troche nam pomógł fakt, że mam taki bałagan, że zwyczajnie nie pozwoliłam mu wejść na górę. Dobra, koniec tej kompromitującej notki. Choć wcale nie jest mi wstyd. Mam swiadomość, że to ostatnie takie podrygi z (udanym) namawianiem do śpiewu całego autobusu N4. A najlepsze jest to, że cały czas nam powtarzali: nie bakajcie dziś już więcej. A my ani grama. Dobra zabawa zależy od składu a ten mamy wyjątkowo udany. A weekend się dopiero zaczyna!

11 sierpnia 2006   Komentarze (1)

I was born to surf (220)

To był tydzień. Chałupy latem to nie to co długi weekend z minusowymi temperaturami. Teraz tu pełno lansu-baunsu i tych co udają że się nielansują i sa ponad. Ale ja nie o tym. Na windsurfing się wybrałam i od zawsze słusznie twierdziłam, że to jest to. No owszem tak jak z pływania na nartach z czasem przesiądę się na wake'a, tak pewnie kiedyś pędnik zamienię na balon od kite'a, ale na razie jestem zakochana i normalnie chcę tam wrócić na koniec sierpnia. Tyle że już z własnymi znajomymi, jak się zbiorą. Nie to żebym coś miała do ekipy poznanej na miejscu. Nic nie zastąpi wspólnego amore-pomidore, wspólnego chodzenia na kackupę, jazdy moim opelkiem w 11 osób, kupowania wódki w ilościach, które zawsze były wielkokrotnością litra, codziennych imprez na Solarze i innym przereklamowanych zresztą surf-spocie w Kuźnicy (że ja niby jestem ambasadorem Lecha? niech mniej reklamują a więcej działają to poambasadoruję lepiej). BTW widziałam ich nową serię reklam, która ma wejść niebawem. Pomysł dobry, jak poprawią wykonanie to może być jedna z lepszych kampanii reklamowych piwa i nie tylko w tym roku.

W międzyczasie zrobiłam sobie drogą fotkę fotoroadrem pod Trójmiastem (szacuję że ok 400 PLN), potem leniwe odwiedziny u Rodziców balangujacych w słupskich akademikach, naprawa opelka 250 PLN wrrr i wróciłam do szarej Łodzi, w której czekała na mnie mega kniga do wkucia przed pracą. Żeby nie przezyć szoku związanego ze zmniana otoczenia, bałagan mam taki, że nie ma gdzie nogi postawić, żywię się mlekiem z chrupkami, bułkami z pasztetem, piwem i pizzą na telefon. Tylko piasku po kostki i wszedzie indziej już nie mam. I w pince też już nie chodzę.

W weekend azymut Poznań. Planuję pić za darmo, a jak to napiszę jak wrócę.

09 sierpnia 2006   Dodaj komentarz
Random | Blogi