I was born to surf (220)
To był tydzień. Chałupy latem to nie to co długi weekend z minusowymi temperaturami. Teraz tu pełno lansu-baunsu i tych co udają że się nielansują i sa ponad. Ale ja nie o tym. Na windsurfing się wybrałam i od zawsze słusznie twierdziłam, że to jest to. No owszem tak jak z pływania na nartach z czasem przesiądę się na wake'a, tak pewnie kiedyś pędnik zamienię na balon od kite'a, ale na razie jestem zakochana i normalnie chcę tam wrócić na koniec sierpnia. Tyle że już z własnymi znajomymi, jak się zbiorą. Nie to żebym coś miała do ekipy poznanej na miejscu. Nic nie zastąpi wspólnego amore-pomidore, wspólnego chodzenia na kackupę, jazdy moim opelkiem w 11 osób, kupowania wódki w ilościach, które zawsze były wielkokrotnością litra, codziennych imprez na Solarze i innym przereklamowanych zresztą surf-spocie w Kuźnicy (że ja niby jestem ambasadorem Lecha? niech mniej reklamują a więcej działają to poambasadoruję lepiej). BTW widziałam ich nową serię reklam, która ma wejść niebawem. Pomysł dobry, jak poprawią wykonanie to może być jedna z lepszych kampanii reklamowych piwa i nie tylko w tym roku.
W międzyczasie zrobiłam sobie drogą fotkę fotoroadrem pod Trójmiastem (szacuję że ok 400 PLN), potem leniwe odwiedziny u Rodziców balangujacych w słupskich akademikach, naprawa opelka 250 PLN wrrr i wróciłam do szarej Łodzi, w której czekała na mnie mega kniga do wkucia przed pracą. Żeby nie przezyć szoku związanego ze zmniana otoczenia, bałagan mam taki, że nie ma gdzie nogi postawić, żywię się mlekiem z chrupkami, bułkami z pasztetem, piwem i pizzą na telefon. Tylko piasku po kostki i wszedzie indziej już nie mam. I w pince też już nie chodzę.
W weekend azymut Poznań. Planuję pić za darmo, a jak to napiszę jak wrócę.